sobota, 28 lutego 2015

Golden Rose Vision Lipstick nr 108 - kolejna fuksja w moich pomadkowych zbiorach | RECENZJA

Hej:)

Pewnie już wiele razy czytałyście o szminkach z Golden Rose, nic dziwnego, w końcu w blogosferze robią furorę:) A jak wygląda recenzja z perspektywy osoby posiadającej usta wysuszone na wiór? Zapraszam:)


To plastikowe, ale eleganckie, czarne opakowanie skrywa w sobie szminkę w pięknym kolorze fuksji, nr 108. Oczywiście aparat zawsze "wie" lepiej jaki to kolor - tak naprawdę jest bardziej różowy, w ogóle nie wpada w czerwień, jak to widać na zdjęciu (przynajmniej na moim komputerze).



Szminka ma przyjemną kremową konsystencję, gładko sunie po ustach. Celowo wybrałam tę wersję, zamiast popularnej matowej, gdyż bałam się, że źle się to będzie prezentowało na moich suchych ustach:) I chyba miałam rację...:)

Na zdjęciach widać kilka suchych skórek pomimo nawilżającej i gładkiej formuły szminki. Na pewno jednak nie jest to jej wina - to moje usta były w niezbyt dobrym stanie i pomadka niestety nie pomogła. Przed jej nałożeniem robiłam dokładny peeling ust cukrem, masowałam je jeszcze szczoteczką do zębów, żeby usta były idealne do zdjęć:) Mimo wszystko i tak uważam, że szminka daje radę w tym temacie:) Inne szminki stanowczo nie nadają się do moich ust, ta jednak spełnia moje oczekiwania:)





Bardzo podoba mi się w tej szmince to, że farbuje usta:) Po pomalowaniu się i zrobieniu zdjęć (to było około godziny 14stej) zachciało mi się oczywiście jeść. Zjadłam obiad, umyłam zęby, pochodziłam, wyszłam z domu, po 18stej spotkałam się z koleżanką, i mimo tego, że szminki tak naprawdę już na ustach nie było, to usta były nadal pięknie różowe:) Wystarczyło posmarować je lekko balsamem nawilżającym i nabierały delikatnego blasku:)


Jeśli chcecie wiedzieć, jak wykonać taką kreskę na powiece, to zapraszam na poprzedniego posta - KLIK

Podsumowując:

+ kremowa, nawilżająca formuła
+ piękny kolor:)
+ w miarę łatwa dostępność:)
+ nie wysusza ust
+ jest trwała, pigment "wżera się" w usta

- muszę do niej pozbyć się wszystkich skórek na ustach, bo lekko je podkreśla, ale jest to wyłącznie wina moich ust:)



Szminkę oceniam na mocną piątkę:) Dostałaby szóstkę, ale nadal poszukuję idealnej szminki, która nie podkreśli skórek w ogóle:) Nie wiem, czy taka istnieje, ale kto powiedział, że nie możemy dążyć do ideału?:)

Miałyście już do czynienia z tymi szminkami? Jeśli tak to jakie są wasze odczucia?:)

_____________________________________

BĄDŹ ZE MNĄ NA BIEŻĄCO!

FACEBOOK - KLIK
BLOGLOVIN - KLIK
TWITTER - KLIK


Czytaj dalej

czwartek, 26 lutego 2015

Kreska - marzenie, czyli "smokey line" po raz pierwszy w moim wykonaniu | MAKIJAŻ

Cześć:)

To "smokey line" sobie sama wymyśliłam:) Chyba, że ktoś mnie ubiegł, jeśli tak to dajcie znać:) 

Cieszę się bardzo, że mogę Wam dziś pokazać ten makijaż - kreska, o której tak marzyłam i którą tak długo robiłam, w końcu mi wyszła:) Może nie jest idealna, ale ja jestem zadowolona:)

Inspirowałam się jedną z moich ulubionych vlogerek, Chloe Morello. Wykonywała jakiś czas temu makijaż Kendall Jenner i z miejsca zakochałam się w kresce. Mam nadzieję, że uda mi się dojść do takiej perfekcji, że będę ją mogła robić na co dzień:) Pewnie się zastanawiacie, o co w ogóle chodzi?;)

Chodzi mi o idealną, mocno wyciągniętą kreskę, roztartą od góry i gładką, ostro zakończoną od dołu. Brzmi banalnie, ale w praktyce tak łatwo już niestety nie jest:) Jeśli chodzi o makijaż, wliczając w to wykonywanie kresek, to cały czas staram się ćwiczyć i doskonalić, alfą i omegą w tym temacie nie jestem, ale myślę, że dziś ta kreska może ujrzeć światło dzienne:)

Wygląda to mniej więcej tak:

 
Oczywiście u Chloe wyszło to gazylion razy lepiej. Ale będę się starała ten gazylionowy dystans do niej zmniejszyć:)

Jak zrobiłam tę kreskę?

1. Jak widać na zdjęciach kreska zaczyna się unosić od połowy. Mocno ją wyciągam - do narysowania jej  "prototypu" uzyłam wyłącznie czarnego cienia Leblon z palety cieni Rio Rio Slekka (jest bezpieczniejszy w użyciu niż eyeliner).

2. Małym, precyzyjnym pędzelkiem roztarłam górną granicę kreski. Roztarłam tak bardzo, jak tylko mogłam.

3. Za pomocą eyelinera (Maybelline Lasting Drama) poprawiłam dolną krawędź, starając się, żeby była równa. 

4. Tym samym eylinerem narysowałam cieńszą kreskę na wcześniej już zrobionej za pomocą cienia.

5. Na eyeliner dodałam jeszcze jedną porcję cienia. Następnie starałam się to wszystko ostrożnie rozblendować do góry, zachowując przy tym kształt kreski.

6. Poniżej dolnej krawędzi kreski użyłam korektora, aby jeszcze bardziej wygładzić kreskę od dołu i "odróżnić" ją od skóry.

Możemy sobie tak dodawać te warstwy, najpierw cień, potem eyelliner, znowu cień, potem rozetrzeć, potem ponownie cień itd., ale trzeba uważać, żeby nie spierdzielić sprawy, a o to łatwo:)

Poniżej wystawiam całą buźkę, żebyście mogli zobaczyć jak to się prezentuje w pełnej krasie:)


Kreskę bardzo polecam, ale tylko dla cierpliwych:) Mam nadzieję, że za jakiś czas będę ją robić w 5 minut, a nie niespełna 40....;)

Napiszcie, jak Wam się podoba:) Wykonujecie kreski? Czy może w ogóle ich nie robicie?

___________________________

BĄDŹ ZE MNĄ NA BIEŻĄCO!

FACEBOOK -  KLIK
BLOGLOVIN - KLIK
TWITTER -  KLIK
  
Czytaj dalej

wtorek, 24 lutego 2015

SEKRETY AROMATERAPII - sposoby otrzymywania olejków eterycznych

Witam:)

Dziś przeczytacie post o metodach wydobywania olejków eterycznych z roślin. Jak już pisałam w pierwszym poście z cyklu "Sekrety Aromaterapii" (do przeczytania TUTAJ) olejki można otrzymać nie tylko z kwiatów (np. ylang-ylang) czy owoców (olejki cytrusowe). Wydobywa się je także z: liści, drewna, gałązek, nasion, wydzielin roślinnych.

Jak to się dzieje, że z takich kwiatów czy drzewa możemy otrzymać pachnący i terapeutyczny olejek?

Pierwszym, bardzo popularnym sposobem otrzymywania olejków eterycznych jest destylacja surowca roślinnego z wodą lub parą wodną. Dzieje się to w sposób następujący (znów się bawiłam w Paintcie i wyrysowałam coś takiego:) - można się pośmiać, pozwalam;)):



1. W specjalnym kociołku umieszcza się surowiec roślinny, np. kwiaty i zalewa wodą, którą następnie się podgrzewa.
2. W wyniku działania wysokiej temperatury gruczoły olejkowe w roślinie pękają i ulatnia się z nich olejek eteryczny, który wraz z parą wodną wędruje do kapsuły chłodzącej, która znajduje się nad kociołkiem z wodą i kwiatami.
3. W kapsule olejek i para wodna skrapla się i wędruje rurką odprowadzającą do odbieralnika.
4. Pachnący olejek wypływa na powierzchnię wody w odbieralniku, można go już oddzielić od wody.

W tym momencie jest wiele nowoczesnych aparatur do destylacji olejków eterycznych, kiedyś robiono to w urządzeniu zwanym alembikiem. Oto i on:

Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Alembik


Zazwyczaj wody, która została po destylacji, pozbywano się, jednak ze względów ekonomicznych, zaczęto używać tej samej wody do ponownej destylacji z nową porcją surowca roślinnego. W przypadku destylacji niektórych olejków, np. różanego, lawendowego czy neroli, taka woda jest sprzedawana jako hydrolat, który jest dodawany do kosmetyków lub stosowany jest samodzielnie do pielęgnacji skóry.

Taką metodą wydobywa się olejki głównie z kwiatów, liści i ziela.

Drugą metodą otrzymywania olejków eterycznych jest wyciskanie mechaniczne na zimno - ten sposób stosuje się w przypadku owoców cytrusowych. Olejek eteryczny znajduje się w skórce, nie ma go w miąższu ani w białej błonie. Podczas wyciskania otrzymuje się sok i olejek, następnie te produkty się od siebie oddziela.

Enfleurage - jest to metoda, którą stosuje się obecnie rzadko, głównie we Francji przy produkcji perfum. Jest ona bardzo pracochłonna. Polega na rozłożeniu kwiatów na warstwie tłuszczu, który nasiąka zapachem, proces powtarza się (układa się nowe kwiaty) dopóki tłuszcz całkowicie nabierze zapachu surowca roślinnego. Potem ten pachnący tłuszcz, zwany pomadą zostaje poddany działaniu alkoholu i mamy czysty absolut, który działa znacznie silniej niż olejek eteryczny. Najczęściej otrzymuje się w ten sposób absolut jaśminowy, różany lub neroli.

Takie absoluty możemy też wydobyć z roślin metodą ekstrakcji rozpuszczalnikami lub dwutlenkiem węgla. Ten pierwszy sposób jak dla mnie jest bezsensowny, ponieważ otrzymane olejki zawierają śladowe ilości rozpuszczalnika, co wpływa na znaczne obniżenie jakości olejku. Ekstrakcja dwutlenkiem węgla jest metodą nową, ale znacznie lepszą - dzięki niej otrzymujemy olejki pozbawione rozpuszczalnika.

Jak więc widać jest kilka sposobów otrzymywania olejków eterycznych. Wszystko zależy od rodzaju surowca roślinnego.

Do zobaczenia w następnym poście:)

___________________________________

BĄDŹ ZE MNĄ NA BIEŻĄCO!

FACEBOOK - KLIK
BLOGLOVIN - KLIK
TWITTER - KLIK

Czytaj dalej

niedziela, 22 lutego 2015

Nowe, nowe! :)

Hej:)

Dziś post z nowościami z ostatnich dwóch miesięcy. Nie ma ich wprawdzie za wiele, ale są to dość.... porządne produkty:) Niektóre z nich już znam i kupuję je po raz kolejny:) Co to za produkty?


Pierwszym produktem jest olej arganowy - 100 ml prosto z Mydlarni u Franciszka:) Zaczęłam go używać ponownie po jakimś czasie - testowałam różne oleje. I powiem tyle: jest to powrót do starych dobrych czasów:) Jest to najlepszy olej spośród wszystkich, które stosowałam do tej pory:) Jeśli chcecie się dowiedzieć, jak działa na moją skórę, zapraszam TUTAJ.


Z Mydlarni przytargałam także kompletną nowość - olej z opuncji figowej, podobno naturalny botoks dla skóry:) Botoksu raczej nie potrzebuję, ale przyda się zamiast kremu pod oczy na pierwsze zmarszczki, popękane naczynka czy piegi, których spodziewam się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Jestem go baaaardzo ciekawa:)


Trzecią rzeczą, zakupioną również w Mydlarni (jak widać kosmetyki tej firmy władają moim blogiem, no ale cóż... lubię te produkty:)) jest szampon z brzozą i miętą pieprzową do włosów przetłuszczających się Erboristica. Posiadam włosy mieszane, ale chyba nikt jeszcze nie stworzył szamponu do tego typu włosów, który by regulował wydzielanie łoju przez skórę głowy i nawilżał końcówki jednocześnie. Szampon do włosów przetłuszczających się plus maska nawilżająca dadzą jednak radę w tym przypadku:)


Jeśli już jesteśmy przy włosach - kolejnym moim zakupem był suchy szampon Batiste do włosów o ciemnym kolorze. Ta wersja wylądowała w mojej kosmetyczce już po raz drugi:) Świetnie, że ktoś pomyślał o brunetkach - szampon nie zostawia białej poświaty na włosach:)


Postawiłam też na odżywkę do rzęs Eveline. Przyznam szczerze, że trochę Wam pozazdrościłam, niektóre z Was stosują odżywki Revitalash lub Bodetko Lash i od dłuższego czasu podziwiam rewelacyjne efekty po ich stosowaniu. Niby do swoich rzęs nic nie mam, ale gdyby były bardziej wywinięte to bym się nie obraziła:) Jednak dla mnie jest to drogi wydatek przy niepewności co do skuteczności takich odżywek na moich rzęsach. Na szczęście wpadłam jakiś czas temu na bloga Kasi Poloczek, która testowała odżywkę Eveline i rezultat po jej stosowaniu był naprawdę świetny, dlatego i ja postanowiłam jej wypróbować:) Jeśli chcecie zobaczyć efekty, to wpadajcie do Kasi: http://kassiiaa.blogspot.com/2015/02/skoncentrowane-bio-serum-do-rzes-3w1.html :)



W moje ręce wpadła jeszcze moja ulubiona maseczka do twarzy Lomi Lomi - chciałabym wypróbować innych kosmetyków tej firmy (o ile takie są:)), bo maseczka jest pierwszorzędna! Próbowałam już wersji z acerolą i winogronem, teraz zabiorę się za miłorząb japoński:) Na blogu na pewno pojawi się recenzja tych maseczek:)


I ostatnia rzecz, tym razem z kolorówki:) Marzył mi się już od jakiegoś czasu korektor Collection Lasting Perfection (taaaak, ten od Maxineczki;D) i nareszcie się na niego zdecydowałam:) Na razie zaczęłam testowanie, póki co mam mieszane uczucia, ale myślę, że się do niego przekonam:)


W kiosku poszukiwałam jakiegoś czasopisma, które miałoby jakieś kupony rabatowe na kosmetyki i ubrania:) Trafiłam na HOT, wprawdzie za wiele tam nie znalazłam, ale rabat 10% do MintiShop jest:) I zniżka -15% na produkty Sleeka na Alledrogerii:) Jakby ktoś był zainteresowany, to polecam kupić przed weekendem 7-8 marca:)

Napiszcie koniecznie na recenzję którego produktu czekacie!:)

PS. Tak w ogóle to gdzieś wyczytałam, już nawet nie pamiętam gdzie, o tym , że produkty Sleeka mają zdrożeć. Prawda to? Coś wiecie na ten temat czy to tylko jakaś plota?;)

_____________________________________

BĄDŹ ZE MNĄ NA BIEŻĄCO!

FACEBOOK - KLIK
BLOGLOVIN - KLIK
TWITTER - KLIK

Czytaj dalej

piątek, 13 lutego 2015

Jak się umalować na randkę, żeby facet nie zwiał? - Makijaż walentynkowy

Hej:)

Tak mi przyszło do głowy, żeby przed walentynkami zrobić post z kilkoma wskazówkami dotyczącymi makijażu na randkę. Niby nic takiego, ale jak patrzę jak się malują niektóre dziewczyny to ręce i cycki opadają i gdybym była facetem, to uciekałabym z prędkością światła. Może to płytkie, bo niby dziewoja by chciała, żeby chłopak poznał jej charakter i osobowość, no ale prezentować się trzeba i wyglądem zachęcić, a nie odstraszać kilogramem tapety.

Ja wiem, że randka to poważna sprawa, ale nie przecież nie ma potrzeby prezentowania facetowi wszystkich swoich umiejętności makijażowych - nakładania całej gamy kolorów na powieki, idealnie równej, mocnej czarnej kreski, do tego długie, sztuczne rzęsy, czarna kreska na linii wodnej, mocny róż na policzkach, kilogram pudru na czole, usta w krwistej czerwieni obrysowane równie krwistą (lub jeszcze bardziej krwistą) konturówką. Nie przesadzajmy, bo chłopak się będzie bać dać Ci buziaka w obawie, że coś Ci z twarzy odpadnie:)

Wypróbowałam na sobie wiele makijażowych sztuczek i wydaje mi się, że wiem, co się facetom spodoba najbardziej:)

1. Cienie - najlepiej w delikatnych kolorach brązu, delikatnego złota, bladego różu i fioletu. Żadnych neonowych barw, bo to nie cyrk. Nie polecam też mocnego czarnego smokey - to nie zlot fanów punka.

2. Kreska - może być. Czarna kreska, delikatnie wyciągnięta to klasyk. Polecam szczególnie, jeśli nie lubicie się bawić cieniami. Jeśli nie macie wprawy w tym temacie, to proponuję skośnym lub bardzo cienkim pędzelkiem nabrać trochę czarnego cienia i narysować kreskę wzdłuż linii rzęs - taki zabieg optycznie zagęści Wasze rzęsy, osobiście często z niego korzystam:)

3. Linia wodna - byle nie czarna! Oko z czarną kreską na linii wodnej wydaje się mniejsze i mnie świeże, a przecież nie o to nam chodzi:) Polecam użyć kredki w kolorze cielistym lub białym.

4. Rzęsy - jeśli są długie i gęste, wystarczy zalotka i tusz. Jeśli nie - nie ma potrzeby kupowania długich rzęs zapewniających teatralny efekt. Wystarczy delikatnie zagęścić je kępkami. Ja posiadam dwa rodzaje - długie i krótkie. W zewnętrznym kąciku przyklejam 2-3 długie kępki, a potem zazwyczaj około 3 małych. Dzięki temu rzęsy będą zagęszczone, ale będą wyglądały naturalnie. Przy okazji "otwierają" oko:)

5. Róż - delikatne podkreślenie policzków różem wydaje mi się niezbędne przy randkowym makijażu, oczywiście o ile to komuś pasuje:) Warto zainwestować w dobry pędzel do różu z delikatnym, miękkim włosiem - dzięki niemu nie zrobimy sobie krzywdy w postaci różowego placka. Należy pamiętać, żeby nie przyciskać mocno pędzlem do skóry, tylko lekko nim musnąć - wtedy efekt delikatnego rumieńca będzie gwarantowany:) Można też użyć odrobiny rozświetlacza - rozświetlona, delikatna cera będzie się niezwykle pięknie prezentować w blasku świec przy kolacji;)

6. Usta - i tu często dziewczyny proponują mocne czerwone lub modne ostatnio usta w kolorze fuksji. Jednak z doświadczenia wiem, że mocne kolory szminek są bardzo niepraktyczne - i przy jedzeniu, i przy pocałunkach:) Jeśli macie ładny naturalny kolor ust to wystarczy Wam tylko nawilżający balsam, jeśli nie, to polecam niezbyt transparentną pomadkę w odcieniu delikatnego zgaszonego różu, który będzie nadawał ustom nie tylko koloru, ale też subtelnego blasku. Tylko bez perłowej poświaty, błagam!:)

Pokażę Wam teraz przykładowy makijaż na randkę:) Użyłam cieni w kolorze łososiowym i fioletowym (świetnie pasują do niebieskiej tęczówki).


1. Na całą powiekę nałożyłam cień w kolorze łososiowym z potrójnego kółeczka Paese z serii Opal o nazwie Forest Fruits. Delikatnie go roztarłam w załamaniu.


2. Cienkim, skośnym pędzelkiem namalowałam kreskę za pomocą ciepłego fioletu z Forest Fruits, również ją roztarłam.
3. Poprawiłam ją najciemniejszym cieniem z kółeczka. Następnie przy linii rzęs nałożyłam czarny cień, żeby optycznie zagęścić rzęsy. Wyglądało to tak:



4. Ten sam cień nałożyłam na dolnej powiece. Tusz przy linii rzęs dolnej powieki także użyłam czarnego cienia i dokładnie go roztarłam.
5. Wytuszowałam rzęsy i przykleiłam kępki (Donegal i Ardell)
6. Na linię wodną zastosowałam białą kredkę.
7. Wewnętrzny kącik rozświetliłam perłowym cieniem Cachaca z palety Rio Rio Sleek (swatche TUTAJ).
8. Usta obrysowałam konturówką Essence nr 12 Wish me a rose oraz użyłam delikatnej pomadki tej samej firmy o nazwie All about cupcakes (nr 53). 


10. Na policzki nałożyłam róż Essence oraz rozświetlacz w odceiniu Peach Lights Makeup Revolution (recenzja TUTAJ).




Kosmetyki Paese, Essence i Makeup Revolution możecie zakupić w drogerii internetowej Ladymakeup.pl. Właśnie mają walentynkową promocję -10% na prawie cały asortyment!:) Baner przekieruje Was do sklepu:)

Tradycyjnie dajcie znać, czy makijaż przypadł Wam do gustu:) Napiszcie też jak się malujecie na randki:) Może macie jakieś ciekawe triki, którym żaden facet się nie oprze?;)

_________________________________________

BĄDŹ ZE MNĄ NA BIEŻĄCO!

FACEBOOK - KLIK
BLOGLOVIN - KLIK
TWITTER - KLIK
Czytaj dalej

wtorek, 10 lutego 2015

SEKRETY AROMATERAPII - seria postów o olejkach eterycznych - wprowadzenie:)

Witam:)

O aromaterapii słyszałam od dawna, ale była to dla mnie trochę taka „wymyślna” dziedzina kosmetologii (lub medycyny naturalnej), której potencjału w ogóle nie dostrzegałam. Pierwsze tajniki tej nauki poznałam na studiach – były to same podstawowe informacje (w ciągu jednego semestru zgłębić tę rozległą dziedzinę jest raczej trudno). Jednak zajęcia te bardzo polubiłam i chętnie na nie uczęszczałam. Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi, jeśli już interesuje się aromaterapią, to obraca się głównie w sferze „powierzchownej” tej dziedziny (która i tak zresztą jest dość obszerna) – mam na myśli znajomość działania olejków eterycznych i tego jak w jaki sposób są wydobywane z różnych części roślin. Mnie natomiast zawsze bardzo ciekawiło co dokładnie sprawia, że dany olejek ma taki a nie inny zapach lub działanie A za to, jakby nie było, odpowiada chemia:)

Pewnie niektórzy z Was już się przerazili, że będę teraz zamieszczać trudne do ogarnięcia dla zwykłego śmiertelnika wzory, nazwy i reakcje chemiczne. O, nie. Mimo, że jestem kosmetologiem to  dziedzina chemii jest dla mnie bardzo trudna i nie będę Was zamęczać  niczym Pani od chemii w gimnazjum. Chciałam jednak przedstawić ją w innym świetle – bardziej przystępnym, ciekawym, może też humorystycznym:) Będę bardzo szczęśliwa, jeśli temat również Was wciągnie:)

W tym cyklu chciałabym poruszyć temat nie tylko olejków eterycznych, ale także substancji zapachowych pochodzenia zwierzęcego, które często można spotkać w perfumach, np. ambra lub piżmo:)

W pierwszym poście z cyklu Sekrety Aromaterapii poznacie definicję aromaterapii i olejków eterycznych, tak w celu wprowadzenia Was w ten cudowny świat zapachów:)



Aromaterapia -  można by powiedzieć, że jest to "leczenie zapachami". Jest w tym trochę prawdy, choć jednak nie do końca. Najbardziej zrozumiałym i najsensowniejszym dla mnie znaczeniem tego słowa jest to, że stanowi ono naturalną metodę terapii, w której wykorzystywane są olejki eteryczne, które z kolei wykazują konkretne działanie na organizm człowieka. Olejki eteryczne mogą się dostać do niego poprzez wdychanie lub przez skórę. 

Olejki eteryczne - skąd się biorą? Oczywiście z roślin:) Są to naturalne substancje aromatyczne, które mogą pochodzić z różnych części danej rośliny, np. z liści, kwiatów, owoców czy kory. Ciekawą rośliną pod względem wydobywania olejków eterycznych jest pomarańcza, ponieważ można otrzymać z niej kilka rodzajów olejków eterycznych. Pomijając już fakt, że istnieją dwie odmiany pomarańczy: słodka i gorzka, to można wytłoczyć olejek nie tylko z owoców (olejek pomarańczowy), surowiec aromatyczny wytwarza się z też liści (olejek petitgrain, do którego wydobycia oprócz liści dodaje się też niedojrzałych owoców) czy z kwiatów (olejek neroli).

W moim miejscu pracy, w którym sprzedawane są m.in. olejki eteryczne często słyszę od klientów, że dany olejek, który proponuję, nie jest prawdziwym olejkiem eterycznym, bo jest z jakimś dodatkiem lub że on ma alkohol. Prawda jest taka, moi Kochani, że olejek eteryczny składa się między innymi na przykład z alkoholi. Nie mówię tego jednak klientom, ponieważ zauważyłam, że jeżeli używają oni lub słyszą słowo "alkohol" to reagują na to bardzo negatywnie. Dlaczego? Dlatego, że w 99% przypadków myślą o alkoholu etylowym czy też cetylowym, których często dodaje się do kosmetyków jako np. stabilizatora emulsji. W każdym bądź razie jaki by ten związek nie był, to i tak jest on alkoholem, a on przeważnie dla osób, które interesują się kosmetyką naturalną ma znaczenie pejoratywne. Jednak grupa alkoholi jest bardzo duża, a niektóre substancje z tej grupy mają istotne znaczenie w tym, jaki zapach czujemy, wąchając olejek eteryczny.


Czy w olejkach eterycznych są jakieś dodatki? 

Klienci, czytając na opakowaniu np. linalol lub octan linalilu twierdzą, że olejek eteryczny jest "oszukany", bo ma coś dodatkowego. Otóż nie. Składniki te występują naturalnie w olejku eterycznym. Mało tego, w olejku eterycznym, oprócz alkoholi, występują takie związki jak: węglowodory, terpeny, ketony czy aldehydy. Dla aromaterapeutów taka informacja na opakowaniu olejku jest ważna, ponieważ określa ona jaki związek chemiczny występuje w danym olejku w większych ilościach. Czasem olejek lawendowy olejkowi lawendowemu nie równy (skład chemiczny się różni, najczęściej ze względu na występowanie różnych odmian tej rośliny). Taką informację na opakowaniu olejku eterycznego nazywamy chemiotypem. 

Skąd więc taka panika przy odczytywaniu chemiotypu? 

Z niewiedzy, która jest wynikiem tego, że bardzo niewiele firm podaje chemiotyp na opakowaniu. Ludzie w rezultacie kupują olejki eteryczne, a tak naprawdę nie do końca wiadomo, co kupują. Według Pierra Vicana, który napisał dość ciekawą książkę pt.: "Olejki eteryczne. 65 roślin leczniczych", nie wystarczy znać łacińską nazwę olejku lub rośliny, z której olejek został otrzymany. Istotny jest także właśnie chemiotyp, ale również warto zwrócić uwagę na to, czy na opakowaniu uwzględniono kraj pochodzenia olejku.

Jeśli klient nie rozumie tego pojęcia, to posługuję się ostatecznym argumentem, że zwykła woda też przecież ma swój skład: jedna jej cząsteczka ma dwa atomy wodoru i jedną tlenu, czyż nie?:) Wszystko rozkłada się na części pierwsze:)

Ufff.... myślę, że na dziś wystarczy, bo rozpisałam się chyba aż nadto:) Chyba to wynika z mojej frustracji, kiedy czasem mam problem z wytłumaczeniem klientowi, który nie zna się na chemii i aromaterapii, że olejki, które sprzedaję, to naprawdę prawdziwe olejki eteryczne:) Ciężko jest mi się trzymać prostych definicji, bo zdarza mi się wpaść w dziedzinę chemii, a wtedy klient już w ogóle nie wie o co chodzi:)

W następnych częściach tej serii postów znajdziecie sposoby wydobywania olejków z roślin, trochę historii aromaterapii, i oczywiście charakterystyki poszczególnych olejków eterycznych, a także mnóstwo ciekawostek:)

Mam nadzieję, że przebrnęliście przez ten post i choć trochę zainteresowałam Was tematem:) Chciałabym, żeby okazał się on równie ciekawy także dla Was:)

Czy ktoś z Was stosuje olejki eteryczne? 
Jakie są Wasze ulubione?:)


________________________________________

BĄDŹ ZE MNĄ NA BIEŻĄCO!

FACEBOOK - KLIK
BLOGLOVIN - KLIK
TWITTER - KLIK

Czytaj dalej

niedziela, 8 lutego 2015

Kojąco - nawilżająca maseczka do twarzy Beauty Formulas | RECENZJA

Hej:)

Witam po dłuższej nieobecności na blogu - niestety ostatnio nie mam ani czasu, ani siły na pisanie.... Po pierwsze biegam jak poparzona po szpitalach i przychodniach, żeby sobie załatwić operację usunięcia guza z piersi (ostatnio spędziłam w Świętokrzyskim Centrum Onkologii "wspaniałe" 4 godziny, żeby się dostać do lekarza po skierowanie...). Ponadto moje samopoczucie pozostawia wiele do życzenia, czuję się ostatnio bardzo słaba i zmęczona, zdarza się, że nie mam siły wstać z łóżka... Widocznie brakuje mi witamin i odpoczynku, ale i tak chyba skończy się to kolejną wizytą u lekarza, jakby tego było mało:/

No cóż, na ten moment czuję się dobrze i aż mnie coś nosi, żeby coś dla Was napisać:) Dziś przeczytacie recenzję maseczki do twarzy, którą testuję już od dłuższego czasu, a ona... wciąż nie może się skończyć!:) Ale po kolei:)

Kiedyś pisałam o czekoladowej maseczce bąbelkowej firmy Beauty Formulas (do przeczytania TUTAJ). Byłam nią zachwycona, więc kiedy zobaczyłam na półce w SuperPharmie miseczkę nawilżającą tej samej firmy i to jeszcze w mega dużym opakowaniu (50 ml!) i za niewielką cenę około 8-9zł, to wrzuciłam do koszyka, zakupiłam i pobiegłam do domu testować. Maseczka wygląda tak:



Jej zadaniem jest ukojenie i nawilżenie skóry. Oto opis produktu:

I skład:

Opakowanie jest bardzo wygodne, z tego "dziubka" możemy wydobyć tyle maseczki, ale nam potrzeba. Jest to świetne rozwiązanie dla maseczek w saszetkach:)


Maseczka ma konsystencję żelu z... grudkami, przypatrzcie się fotce. Kompletnie mi to nie przeszkadza:) Z łatwością rozprowadza się na skórze.


Zapach maseczki jest przyjemny, lekki, bardzo świeży. Myślę, że to właśnie ta mieszanka szałwii, lawendy, rozmarynu, rumianku i trawy cytrynowej jest za to odpowiedzialna. 

Maseczka bardzo delikatnie chłodzi skórę, myślę, że na lekko podrażnionej (o ile nie jest zbyt alergiczna) lub naczyniowej dobrze się sprawdzi. Co do nawilżenia.... Hmmm, nawilża, to fakt. Jednak nie jest to nawilżenie, którego oczekiwałam, myślałam, że będzie mocniejsze i długotrwałe. Skóra po zmyciu maski jest mocno odświeżona i gładka, więc ogólny efekt na plus. Jednak najważniejsze działanie tej maseczki mnie trochę zawiodło, może jestem dla niej zbyt surowa, ale czekoladowa maseczka bąbelkowa, która nawilżała jak żadna inna, niestety to nie jest.

Maseczki jest dużo, ale nawilża delikatnie - te walory się uzupełniają. Żeby utrzymać efekt nawilżenia na jako takim poziomie stosuję ją 2 razy w tygodniu, mimo tego nie da się jej zużyć błyskawicznie:) Użyłam jej około 10 razy, a w saszetce jest jeszcze 1/3 maski:) 

Podsumowanie:

+ uczucie wygładzenia i odświeżenia skóry
+ lekko chłodzące i kojące działanie
+ wygodne opakowanie
+ lekka, żelowa konsystencja

- duża pojemność ( byłby to plus w przypadku lepszego działania nawilżającego)
- delikatne nawilżenie, niezbyt dostateczne dla mojej skóry


Ta maseczka to dla mnie średniak. Nie przesłonią tego nawet rewelacyjne opakowanie, pojemność i uczucie ukojenia skóry. Chciałam mocnego i, przede wszystkim, trwałego nawilżenia skóry, jednak tego nie otrzymałam. Dla osób, które tego nie oczekują, będzie świetna, tym bardziej jeśli lubią uczucie delikatnego chłodzenia i kojenia skóry.

Ktoś zna tę maseczkę? Może próbowaliście innych maseczek tej firmy? Dajcie znać o Waszych odczuciach :)


_____________________________________

BĄDŹ ZE MNĄ NA BIEŻĄCO!

FACEBOOK - KLIK
BLOGLOVIN - KLIK
TWITTER - KLIK

Czytaj dalej
Obsługiwane przez usługę Blogger.