Jesień w pełni, mogłabym ponarzekać, że lato się skończyło i, o Boże, jaka ja jestem smutna, ale nie. Napiszę, że to chyba najpiękniejsza jesień, jakiej kiedykolwiek doświadczyłam. Nie pamiętam tak ciepłej i długiej złotej jesieni, ponadto lato w tym roku było dla mnie wyjątkowo męczące, więc pierwszy raz w życiu muszę przyznać - lubię tę porę roku. Co prawda czuję jeszcze to niemiłe ukłucie w sercu, kiedy sobie pomyślę, że już po wakacjach, ale to jest bardziej echo przeszłości, w której chodziłam jeszcze do szkoły i jesień kojarzyła mi się tylko z początkiem roku szkolnego.
Zostałam ambasadorką Nature Queen!
_______________________________________
Tak, stało się. Zostałam czegoś ambasadorką. W zasadzie nawet nie czegoś, ale bardzo fajnej firmy produkującej naturalne kosmetyki. A że lubię produkty tego typu to chętnie wzięłam udział w konkursie i udało się - ja oraz 9 innych ambasadorek testujemy właśnie nowości od NQ, czyli 3 solne peelingi do ciała o obłędnych zapachach:) Efekty wkrótce:)
Z małych sukcesów - stuknęło mi 1000 obserwatorów na Instagramie. Z dużych - odkryłam przyczynę swojego złego samopoczucia - ciągłych nudności, bólów brzucha, ogólnego osłabienia, które nie dawały mi spokoju od sierpnia. Bardzo się cieszę, że mogę w końcu nad tym popracować (uprzedzam pytania - nie jestem w ciąży). Ta cała sytuacja ma jednak jeden pozytywny skutek uboczny - schudłam 3kg! Nie dziwne - nic nie mogłam jeść, a jak już mogłam to starałam się nie wpychać w siebie byle czego i mocno ograniczyłam spożycie mięsa - od razu poczułam się lepiej i przede wszystkim lżej. I nagle się okazało, że dieta wegetariańska wcale nie jest niedobra i nie smakuje trawą:)
3 seriale, które polecam na jesienne wieczory
_______________________________________
Nie oglądam raczej tego, co oglądają inni, dlatego często nie ma o czym ze mną rozmawiać :)) Oczywiście żartuję, ale fakt jest taki, że ja nie wiem co to House of Cards, The Crown czy American Horror Story. Harry Potter? Nie. Riverdale? Nie wiem o czym to. Plotkara albo Orange is the new black? Pfff…. Czasem czuję się jak dziwak, bo nie oglądam tego, co wszyscy inni. Wyjątkiem jest tutaj na pewno Gra o Tron (którą i tak zaczęłam oglądać w zeszłym roku i tak mnie wciągnęła, że wszystkie sezony złapałam w dwa tygodnie) i Stranger Things.
Ostatnio jednak z mężem pochłaniamy głownie nowe polskie seriale, ale jednym z naszych ulubieńców jest amerykański The 100. Kocham katastroficzne klimaty od małego, więc fabuła tego serialu musiała przypaść mi do gustu i tak tez się stało.
Dwa ostatnie sezony to coś genialnego - nie pamiętam, żeby jakikolwiek serial (nie mówię o filmach) tak mnie poruszył jak ten o setce ludzi wychowanych w kosmosie i zesłanych za karę na Ziemię.
Odkryliśmy też dwie polskie perełki - Rojst oraz Ślepnąć od świateł. Jeśli lubicie kryminalne seriale, trochę dekadenckie z zagadką w tle to będzie to coś dla Was.
O ile Rojst jest świetny, to Ślepnąć od świateł jest genialny. Genialna jest fabuła, genialni są aktorzy, z Janem Fryczem na czele. Jego postać mnie jednocześnie przeraża i fascynuje, czasem się go boję, a czasem chciałabym go przytulić. Naprawdę polecam, chociażby właśnie dla niego.
I tak nie będę idealna, ale będę miała idealną cerę
______________________________________
To zadziwiające, ale ostatnio jednym z moich ulubionych miejsc, w których kocham przebywać jest nie drogeria, ale Empik lub księgarnia. Nie czytam raczej powieści (bo jak się już wkręcę, to stracę kontrolę nad tym, co się wokół mnie dzieje, a to jest jedna z najgorszych rzeczy, która może mi się przytrafić), preferuję literaturę faktu na przykład, coś historycznego, psychologicznego, i oczywiście kosmetologiczno-dermatologicznego. Rzuciłam się na książkę Tatiany Mindewicz-Puacz "Luz. I tak nie będę idealna"(kto kocha oglądać "Projekt Lady" jak ja?) i pochłonęłam w całości. Ta lektura dała mi poczucie, że nie tylko ja jedyna na tym świecie cierpię z powodu swoich słabości i tego, że, tak po głębszym zastanowieniu, ideałem być się przecież nie da. Ciężko jest sobie to uświadomić w dzisiejszych czasach.
Drugą pozycją, którą również pochłonęłam w całości, były "Sekrety Urody Koreanek" Charlotte Cho, którą pewnie niektóre z Was znają na pamięć, a ja z tą pozycją jak zwykle byłam sto lat za dinozaurami. Ogólnie lektura mi się podobała, ale cały czas męczy mnie jedna kwestia - czy naprawdę nakładanie na skórę aż tylu kosmetyków ma sens? Ostatnio mocno się nad tym zastanawiam, podświadomie poszukując kosmetyków z jak najprostszym składem.
Cennik weselny, czyli daj mi w kopercie konkretną kwotę, albo będę zawiedziona
______________________________________
Niedawno natknęłam się w Internecie na artykuł, którego tytuł był w iście clickbajtowym typie.
Nie cierpię prosić kogoś o coś i w głowie mi się nie mieści, jak można oczekiwać konkretnych kwot, które mają się znaleźć w kopertach od gości. Ze zdumieniem przyglądałam się scenie w jednej z amerykańskich komedii romantycznych, w których para przed ślubem wybiera się do sklepów i oznacza specjalnym czytnikiem produkty, które chcieliby otrzymać w prezencie, a potem podaje tą listę sklepów gościom, by mogli im kupić to, czego sobie zażyczyli. Z jednej strony przyznaję - ten zabieg eliminuje problem niechcianych prezentów, ale z drugiej wygląda to tak, jakby Ci nowożeńcy zapraszali ludzi dla korzyści, jakby chcieli zrobić z ich ślubu i wesela jakiś biznes.
Dokładnie tak to wygląda moim zdaniem w przypadku autorki tego tekstu (nie wiem, czy jest prawdziwy, ale załóżmy, że tak). Trzeba mieć tupet, żeby powiedzieć: "jestem zawiedziona moim bratem, bo mi dał za mało w kopercie. Przecież stać go na to, żeby dać mi więcej". Dać mi, dać, daj, daj, daj, daj... Samo to słowo wywołuje we mnie nieprzyjemne dreszcze. Ponadto ocenianie ludzi na podstawie ich sytuacji materialnej jest słabe do kwadratu. To tak jakby ktoś mówił "nie lubię cię i nie chcę utrzymywać kontaktu z Tobą, bo mam z tego mało korzyści". Dla mnie nie ulega wątpliwości, że autorka jest materialistką, a to, że rodzina i przyjaciele byli z nią w, zakładam, najważniejszym dniu życia, nie ma dla niej większego znaczenia niż to, ile mogła na tym weselu zarobić. A Wy jak uważacie?
Nowa seria postów na blogu i kosmetyczne hity lata 2018
______________________________________
W październiku podjęłam się zebrania w jednym miejscu nowości z zakresu stylizacji paznokci pod szyldem Subiektywnego Przeglądu Nowości. Tak oto nazywać się będzie nowa seria postów na moim blogu (będzie, bo dopiero pojawił się jeden post, więc seria to jeszcze nie jest). Niedługo planuję SPN z kosmetykami naturalnymi w związku ze zbliżającymi się targami kosmetyków naturalnych Ekocuda (kto będzie - zgłaszać się!). Myślę, że na pewno wybiorę dla Was mnóstwo ciekawych rzeczy:) Link TUTAJ .
Nie był to jedyny podsumowujący post w tym miesiącu, bo do kupy zebrałam także wszystkich ulubieńców minionego lata. Jeśli chcecie się dowiedzieć, jaki jest mój ostatni hit na naczynka oraz który szampon włosów pokochałam najbardziej, to zapraszam do kliknięcia w link TUTAJ :)
Koreańskie nowości
____________________________________
Po świetnych maseczkach w płachcie od Holika Holika i Helloskin oraz płatkach pod oczy Gold Racoony od Secret Kei (krótkie recenzje tych produktów znajdziecie pod linkiem z letnimi hitami) przyszedł czas na dalsze odkrywanie koreańskich perełek. Zakupiłam w drogerii Novaya (TUTAJ link do drogerii internetowej) plasterki na wypryski ropne oraz esencję z 95% filtratem ze sfermentowanych drożdży - obydwa produkty są od CosRx (ta firma ostatnio mnie intryguje). Przez to, że moja skóra jak nigdy dotąd stała się wrażliwa na śmieciowe jedzenie (może dlatego, że odzwyczaiłam od niego swój organizm, choć przyznam, że zdarza mi się czasem zjeść coś niezdrowego) i każde czipsy i słodycze wychodzą mi często na czole. Wczoraj zakupiłam drugie opakowanie tych plasterków, a jak ja kupuję drugie opakowanie czegoś, to znaczy, że to naprawdę działa:) Wyglądają jak plasterki na opryszczkę lub na pęcherze i potrafią rozpuścić wydzielinę ropną i bardzo skutecznie zmniejsza stan zapalny. Na pewno coś więcej o ich napiszę, bo zasługują na osobny wpis jak nic innego.
Nigdy nie używałam żadnej esencji, więc tym bardziej byłam jej ciekawa, poza tym obiecano mi na opakowaniu rozjaśnienie przebarwień, ogólne poprawienie odżywienia i nawilżenia skóry. Jeśli chodzi o przebarwienia to i tak znikają teraz (mam piegi, małe przebarwienie na policzku i na brodzie po pryszczu), bo słońce już nie to, co 3 miesiące temu, więc w sumie nie wiem, czy mogę przypisać tej esencji ten proceder, ale wiem jedno - esencja utrzymuje nawilżenie skóry na prawidłowym poziomie. Robi to na tyle dobrze, że mogę użyć pod makijaż bardzo lekkiego kremu i nie czuję dyskomfortu, co zazwyczaj miało miejsce, gdy nie używałam esencji - musiałam wtedy zaopatrzyć buzię w mocniej nawilżający produkt o trochę bogatszej konsystencji, a jak wiadomo makijaż na takim kremie przy mieszanej skórze zaraz zacznie błyszczeć i wycierać się w strefie T. Taki lekki krem jest dla mnie teraz na wagę złota, ponieważ przerzuciłam się na podkłady mineralne.
To by było na tyle, jeśli chodzi o ten miesiąc. Dajcie znać, jak spędziliście październik i co Was dobrego spotkało:)
Buziaki,
Maddie Ann:)
__________________________________________
BĄDŹ ZE MNĄ NA BIEŻĄCO!
FACEBOOK - KLIK
BLOGLOVIN - KLIK
TWITTER - KLIK
INSTAGRAM - KLIK